- Zbliżenie Ukrainy z UE jest słusznym krokiem z punktu widzenia Ukrainy, Polski oraz Unii Europejskiej.
- Poważny konflikt polskich władz z instytucjami UE i ich jednoczesne poparcie dla rozszerzenia Unii na wschód szkodzi staraniom Kijowa.
- Zdestabilizowana lub zwasalizowana przez Rosję Ukraina będzie jak niezagojona rana zdolna „zakazić” państwa członkowskie UE.
- Nawet jeśli Ukrainie zostanie przyznany status kandydata do UE, fakt ten nie będzie miał większego znaczenia. Status ten nie narzuca bowiem sztywnego harmonogramu procesu akcesji i może być utrzymywany przez lata.
- Aby zapobiec rozczarowaniom UE powinna postawić przed władzami w Kijowie konkretną obietnicę pogłębienia współpracy. Podstawą oferty mógłby być plan przystąpienia do Europejskiego Obszaru Gospodarczego.
- Los europejskiej „autonomii strategicznej” nie zależy wyłącznie do poprawy europejskich zdolności obronnych. Składa się na nią także zdolność do oddziaływania politycznego i stabilizacji sytuacji w krajach najbliższego sąsiedztwa.
- Przyszłość europejskiej autonomii strategicznej decyduje się dziś na wschodzie Europy.
Stanowisko Polski
Chcemy, żeby Ukraina bardzo szybko uzyskała status kandydata do UE. Chcemy zaprosić ją do Unii, bo reprezentuje wartości europejskie i ich broni, mówił premier Mateusz Morawiecki po wizycie w Kijowie z 15 marca.
Premier stoi jednak na czele rządu, którego członkowie i stronnicy w parlamencie wielokrotnie oskarżali Unię Europejską o zamach na suwerenność Polski, ostrzegali, że instytucje unijne służą jako narzędzia do budowy niemieckiej dominacji, a nawet porównywali członkostwo w UE do sowieckiej i nazistowskiej okupacji.
Gwałtowne spory władz krajowych z instytucjami europejskimi, w tym porównania UE do reżimów totalitarnych, nie są niczym nowym – do podobnej retoryki odwołują się niektórzy politycy w innych państwach członkowskich. Rzadko jednak zdarza się, by jednocześnie byli oni gorącymi adwokatami rozszerzania UE.
Ów paradoks – poważny konflikt polskich władz z instytucjami UE i jednoczesne poparcie dla rozszerzenia Unii na wschód – szkodzi staraniom Kijowa. Perspektywa udziału w szczytach Rady Europejskiej kilku kolejnych państw członkowskich podobnych do Polski i Węgier – krajów mających problemy z praworządnością, deklarujących sprzeciw wobec wybranych wartości zapisanych w traktatach europejskich, a jednocześnie dysponujących prawem blokowania decyzji na poziomie unijnym – zniechęca do poszerzenia UE.
Wraz z rosyjską inwazją na Ukrainę w państwach zachodnich pojawiły się nie tylko głosy wsparcia dla Kijowa, ale także opinie uznające, że pierwotną przyczyną rosyjskiej agresji była właśnie „ekspansja” zachodnich instytucji – NATO i UE – na obszar byłego ZSRR i dawnej radzieckiej strefy wpływów.
To groźne opinie i przedstawiciele Polski – niezależnie od przynależności partyjnej – powinni je zwalczać. Tymczasem przedłużający się konflikt z instytucjami unijnymi wspiera tezę o kruchości demokracji w krajach naszego regionu, które są we Wspólnocie źródłem problemów, nie rozwiązań. Szybkie i realne zakończenie sporu polskich władz z Komisją Europejską nie zmieni natychmiast krytycznego stanowiska niektórych środowisk wobec pomysłów rozszerzenia UE. Osłabi jednak jeden z argumentów przeciwko pogłębianiu współpracy z krajami dawnego ZSRR.
Premier Morawiecki ma rację, popierając ambicje władz w Kijowie. Zbliżenie z UE jest słusznym krokiem z punktu widzenia wszystkich aktorów: Ukrainy – bo daje szanse na stabilizację i rozwój gospodarczy; Polski – bo osłabia wpływy rosyjskie w regionie i przesuwa granicę pomiędzy demokracją a autorytaryzmem o ponad tysiąc kilometrów na wschód; oraz Unii Europejskiej – bo przynosi korzyści gospodarcze oraz geopolityczne – zdestabilizowana lub zwasalizowana przez Rosję Ukraina będzie jak niezagojona rana zdolna „zakazić” państwa członkowskie UE.
Unia Europejska nie może odciąć się od wydarzeń w Ukrainie, ani poświęcić Kijowa w imię powrotu stabilności. Byłoby to zarówno niemoralne, jak i groźne dla przyszłości Wspólnoty. Podczas wizyty w Warszawie prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden przekonywał, że wojna Rosji z Ukrainą nie jest lokalnym konfliktem – jest elementem globalnej rywalizacji systemów autorytarnych z liberalnymi demokracjami. A to oznacza, że jej przebieg i finał będą miały dalekosiężne konsekwencje. Zgoda na brutalną interwencję na granicy Unii wymierzoną w europejskie ambicje Ukrainy, nie powstrzyma metod działania Kremla. Będzie raczej potwierdzeniem ich skuteczności i uzasadnieniem do ponownego wykorzystania w przyszłości.
Propozycja dla Ukrainy
Ale nawet jeśli Ukrainie zostanie ostatecznie przyznany status kandydata do UE, fakt ten nie będzie miał dla Kijowa większego znaczenia. Status ten nie narzuca bowiem sztywnego harmonogramu akcesji i może być utrzymywany przez lata, a nawet – jak w przypadku Turcji – dziesięciolecia.
Powstaje ryzyko, że przedłużający się brak postępów na drodze do członkostwa zamiast zbliżać dane państwo do Unii Europejskiej doprowadzi do pogłębiającej się frustracji społeczeństwa i wzrostu znaczenia politycznego partii eurosceptycznych. W jednym z raportów think-tanku European Stability Initiative taki model „negocjacji” akcesyjnych porównano do położenia „chomika w kołowrotku” – reformatorzy z państw kandydackich ciężko pracują, ale niezależnie od tego jak wielkie zmiany wprowadzą w swoich krajach, ani na krok nie przybliżają się do członkostwa w UE.
Ukrainie grozi powtórzenie tego modelu. Jak piszą Piotr Buras i Kai-Olaf Lang w analizie przygotowywanej właśnie dla Fundacji im. Stefana Batorego głęboko zakorzeniony sceptycyzm wobec rozszerzenia, zwłaszcza w ważnych państwach członkowskich, nie zniknie szybko, mimo całej sympatii dla Ukrainy. Kijów nie ma więc szans na przyspieszenie procesu, czy poluzowanie wymagań stawianych państwom członkowskim, chociażby w zakresie praworządności.
Aby zapobiec nieuchronnym rozczarowaniom Unia Europejska powinna postawić przed władzami w Kijowie konkretną obietnicę pogłębienia współpracy i ścieżkę osiągnięcia tego celu. Zdaniem Burasa i Langa podstawą nowej oferty UE musiałby być zatem cel, jakim jest przystąpienie do Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Taki krok pozwala na pełne uczestnictwo w rynku wewnętrznym bez politycznej integracji ze strukturami decyzyjnymi UE. Innymi słowy jest to maksymalna integracja z UE bez formalnego członkostwa, a status ten ma dziś na przykład Norwegia.
Mimo że proces przystąpienia do EOG jest niezwykle wymagający, to w przeciwieństwie do decyzji o członkostwie nie opierałby się ostatecznie na nastrojach politycznych, lecz faktycznych postępach poczynionych przez kandydatów. Byłby to cel pośredni, który nie oznaczałby porzucenia myśli o pełnym członkostwie. Wręcz przeciwnie, realizacja wynikających z niego zobowiązań mogłaby pomóc w przekonaniu krajów sceptycznych wobec akcesji.
Cały proces w przypadku Ukrainy powinno uzupełniać hojne wsparcie finansowe na odbudowę zniszczonej wojną gospodarki. A także zacieśnianie współpracy w istotnych obszarach, między innymi polityki energetycznej i klimatycznej.
Zdaniem Burasa i Langa podobną propozycję należy złożyć innym państwom ubiegającym się obecnie o wstąpienie do Unii Europejskiej – nie tylko Gruzji i Mołdawii, ale także m.in. Albanii i Macedonii Północnej.
Los europejskiej „autonomii strategicznej”, do której budowania wzywa między innymi prezydent Francji Emmanuel Macron, nie zależy wyłącznie od poprawy europejskich zdolności obronnych. Składa się na nią także zdolność do oddziaływania politycznego i stabilizacji sytuacji w sąsiadujących krajach.
Przyszłość europejskiej autonomii strategicznej decyduje się dziś na wschodzie Europy. |